Hulajnogowe szaleństwo dotarło na moją ulicę. Jakżeby inaczej, skoro całe miasto opanowane jest przez te pędzące jednoślady, z jednym, dwoma, a bywa że i z trzema pasażerami „na pokładzie”! Wypożyczyć i potem odstawić je można niemal wszędzie – tak jak rowery.
Widok chłopaka czy dziewczyny na deskorolce, jadących po asfalcie, zwłaszcza wieczorem i w nocy, kiedy ruch uliczny zamiera – normalka. Podobnie jak jazda rowerem czy poranny i wieczorny jogging na chodniku, uprawiany przez sportowców pobliskiej Akademii Wychowania Fizycznego (swoją drogą, nie uwierzę, że to zdrowe dla stawów takie bieganie po betonie). Teraz trzeba się mieć dodatkowo na baczności, żeby ujść cało przed hulajnogą elektryczną, halsującą między przechodniami z prędkością, bywa, 20 – 25 km/godz. Niby szybkość żadna, ale media co rusz donoszą o kolizjach i wypadkach (nawet śmiertelnych!) spowodowanych przez te najnowsze wynalazki.
W czerwcu ogłoszono, że w sprawie hulajnóg elektrycznych szykują się nowe przepisy, ale – sprawa utknęła gdzieś po drodze. Nadal więc użytkownik owego pojazdu w świetle prawa traktowany jest jak pieszy. Z tą różnicą, że zwykły pieszy nie porzuca swoich butów gdzie popadnie, a ten zelektryfikowany odstawia swoją maszynę – owszem, często właśnie w taki sposób.
Brak odpowiedzi