Prezydent Wilson wpadł do Bliklego

Ciekawe czy prezydent Wilson lubił pączki? Czy w ogóle miał kiedykolwiek okazję je poznać? Pytanie jest nie od rzeczy. Od środy tablica pamiątkowa poświęcona  28. prezydentowi USA, zawisła na elewacji kamienicy przy placu jego imienia, tuż przy wejściu do słynnej warszawskiej cukierni Bliklego. Odsłonili ją wspólnie prezydent stolicy Rafał Trzaskowski i ambasador Stanów Zjednoczonych Georgette Mosbacher. A kiedy zakończyła się część oficjalna uroczystości, wstąpili tamże właśnie, na kawę i pączki, pozując fotoreporterom przy okrągłym bliklowskim stoliku. Podobno pani ambasador zachwyciła się słynnym wyrobem autorstwa Antoniego Bliklego (z nadzieniem z różanej konfitury) i opuściła cukiernię z małym pakunkiem pączków „na wynos”.

Ten słodki wypiek znany głównie w Europie, w Polsce od XVIII w., kiedy to – dzięki dodaniu do ciasta drożdży – zyskał kulisty kształt i stał się niemal narodowym przysmakiem, w kulturze amerykańskiej występował – i tak jest do dziś – jako okrągłe ciastko w kształcie oponki (ang. donuts). Zapewne, pani Mosbacher, sprawująca swą funkcję w Warszawie od niedawna, pierwszy raz poznała smak polskiego pączka. Prawdopodobne, że prezydent Wilson nigdy nie miał  takiej okazji. Choć jego zażyłość z polskim kompozytorem i pianistą Ignacym Paderewskim oraz przyjaźń ich małżonek Ellen i Heleny mogłyby wskazywać, że – choćby podczas polskich przyjęć w Waszyngtonie – był pączkami częstowany.

Porzucając żartobliwy ton, ważny jest całkiem inny efekt tej znajomości. Słynny 13. punkt orędzia Thomasa Woodrowa Wilsona z 8 stycznia 1918 r., dotyczący kwestii powstania niepodległej Polski. Włączenie do orędzia sprawy polskiej to niewątpliwa zasługa Ignacego Paderewskiego. Punkt 13., przedostatni tego orędzia brzmiał: „Stworzenie niepodległego państwa polskiego na terytoriach zamieszkanych przez ludność bezsprzecznie polską, z wolnym dostępem do morza, niepodległością polityczną i gospodarczą; integralnością terytorialną tego państwa powinna być zagwarantowana przez konwencje międzynarodowe”.

Od tego momentu oficjalnie datują się polsko-amerykańskie stosunki dyplomatyczne. Minęło 100 (i jeden) lat oraz 28 lat, odkąd głównemu placowi Żoliborza przywrócono nazwę: plac Wilsona, nadaną po raz pierwszy w 1924 r.  Aż dziwne, że dopiero teraz została odsłonięta tablica ku czci prezydenta.

Robiąc zdjęcie tablicy, byłam świadkiem zabawnego dialogu babci z 5-, 6-letnim wnuczkiem, pokazującej dziecku wizerunek prezydenta USA:

– To jest ten pan, którego imieniem i nazwiskiem nazwano plac: prezydent Woodrow Wilson, przyjaciel Polski. – To cały plac jest jego? – Nie, kochanie, on nie jest właścicielem tego placu. To, że plac nosi jego imię, nie oznacza, że plac jest jego własnością…

Notabene, warszawiacy nigdy nie wymawiali nazwiska tego prezydenta w oryginalnym, amerykańskim brzmieniu (łylson), ale dosłownie, tak jak się je pisze. W komunikacie poprzedzającym dojazd metra do pl. Wilsona, słyszymy głos lektora, czytającego tę nazwę tak, jak wśród mieszkańców stolicy się przyjęło, po polsku: następna stacja – plac Wilsona… (wil jak willa)…

Tagi:

Brak odpowiedzi

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

1 + = 9

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.