Z każdym rokiem i miesiącem moja ulica nabiera coraz bardziej wielkomiejskiego charakteru. „Jestem z miasta, to widać, słychać i czuć” – podśpiewuje mój mąż, „w cieniu sufitów, w świetle przewodów” hitu Elektrycznych Gitar. Ale kiedy wybiera się do centrum, po staremu mówi: „Jadę do Warszawy”, tak jakby Bielany były wsią.
Na chodnikach przy skrzyżowaniach Lektykarskiej z podporządkowanymi uliczkami pojawiły się czarne, żeliwne kołki, uniemożliwiające parkowanie samochodów w tych strategicznych dla dobrej widoczności miejscach. Na każdym słupku – herb stolicy. To nie tylko hołd, złożony miastu, ale też zabezpieczenie przed kradzieżą (właściciele skupów metali mają zakaz ich kupowania od złomiarzy).
Kończą się właśnie prace związane z przebudową skrzyżowania Rudzkiej z ul. Klaudyny i Mickiewicza – w tym miejscu przybyło duże, zgrabne rondo – i bliżej, Rudzkiej z ulicami Lektykarską i Hłaski. Wjazd z Rudzkiej w Lektykarską (i odwrotnie) stał się bezpieczniejszy, podobnie jak poszerzone przejścia z jednej na drugą stronę jezdni. Całości dopełniają nowe chodniki i ścieżki rowerowe (nareszcie, pomyślano o rowerzystach), które łagodnym łukiem przechodzą w alejki po stronie Parku Stawy Kellera.
Wszystko to jest następstwem powstania nowego osiedla przy Rudzkiej, na terenie dawnych łąk, z których pozostał już tylko niewielki skrawek, przylegający do ul. Hłaski. Niegdyś największy w okolicy wybieg dla psów (i ich właścicieli), zamienił się w nowoczesne blokowisko, z wytyczonymi pod sznurek rabatami i trotuarami. Zniknęły mokradła i czarcie rewiry, wyznaczone strumykami, gęstwiną krzewów i starych drzew. Zrobiło się jak wszędzie w mieście. Beton, stal i szkło. Niby ładniej, niby pożytecznie, ale tych łąk, koszonych latem i jesienią, tych szalonych, zielonych przestrzeni – żal. Dobrze, że choć uchowały się drzewa na obrzeżach osiedla.
Parafrazując nieśmiertelny przebój zespołu Golec Uorkiestra: „Kiedyś było tu ściernisko, ale będzie San Francisco, a tam gdzie to kretowisko, będzie stał mój bank…”
Brak odpowiedzi