Żoliborskie klimaty

Nie całkiem zginęły małe sklepiki z żoliborskich ulic. Wysokie czynsze wypchnęły ich właścicieli z placu Wilsona dalej, w miejsca mniej eksponowane, na mniejszy kawałek podłogi. Kto poszuka, znajdzie.

Choćby dawną galerię z cudowną parą właścicieli – urodziwą panią Ewą i jej przystojnym mężem Andrzejem. Ledwo się mieszczą w pawilonie na boku Urzędu Gminy ze swoją barwną menażerią, złożoną z rękodzieła i wyrobów artystycznych, Lubię wpaść tam, żeby je pooglądać, wybrać coś na prezent (lub dla domu) i porozmawiać z właścicielami. Małżeństwem są od hmmm…dziestu lat, spędzają z sobą niemal 24 godziny na dobę, w domu i w pracy, i doprawdy nie wiem, jak to robią, że wciąż żyć bez siebie nie mogą. Jeśli chcecie poprawić sobie humor, wstąpcie do nich, nie wyjdziecie z pustymi rękami, bo się nie da nie kupić choćby oldschoolowej serwetki czy porcelanowego aniołka za parę groszy, ale nie będziecie żałować. Bo poza wszystkim – tu liczy się kontakt z człowiekiem.

Na podobne klimaty traficie w sklepikach, cukierniach, piekarniach, knajpeczkach przy całej ulicy Słowackiego. Znajdziecie tu i kapelusznika, i zegarmistrza, i poprawki krawieckie. Antykwariat z bardzo, bardzo starymi książkami i wyroby wiklinowe. I jaki koncept w narodzie, objawiający się w nazewnictwie: Landrynka, Babska Szafa, Terefere, Bułka z masłem, Spiżarnia u Braci, Mydlarnia u Franciszka…

Ginący świat? Nie, raczej świat na uboczu, który walczy o przetrwanie…

Kartka z kalendarza 26 listopada 2014 – wpis na Fb

Tagi:

Brak odpowiedzi

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

9 + 1 =

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.